Jak z życiem i twórczością Iana Curtisa - pozostało zbyt wiele niedopowiedzeń.
Mimo, że bardzo lubię Joy Division i Antona Corbijna (słynie on ze znakomitych teledysków i zdjęć m. in. Depeche Mode), film mnie trochę rozczarował. Film pełnometrażowy a muzyczny klip to jednak coś zupełnie innego, chyba sam reżyser nie przypuszczał, że może być tak ciężko. Tak jakby zabrakło zdecydowania - albo życie prywatne wokalisty, albo historia jego zespołu. W rezultacie nie dowiadujemy się zbyt dużo ani o Joy Division ani o samym Curtisie. A może takie miało być zamierzenie? Aby nie obdzierać idola (zdaniem wielu) z jego legendy i tajemniczości?
Zgadzam się z tobą w dużym stopniu... A do tego niedosyt z powodu niewykorzystanego potencjału ścięzki dźwiękowej - poprostu zabrakło śiwtnych kawałków Joy Division...
Nie wszystko musi być podane jak na tacy. Wystarczy troszeczkę utożsamić się z głównym bohaterem. Pamiętaj, że największy dramat dział się w jego głowie, a jak wiadomo Curtis nie był gadatliwą osobą. Tłumił to w sobie, ale uzewnętrzniał w tekstach. Tutaj wystarczy zapoznać się z najważniejszymi utworami jego twórczości i recepta na odbiór filmu gotowa.
To czy znakomitych to kwestia gustu bo akurat wizualnie zniszczył Depeche Mode kręcąc im tak beznadziejne teledyski, był dobrym fotografem i na nich uczył się sztuki filmowej.